top of page
Szukaj
Zdjęcie autoraDziewczyny w chmurach

SZKOCJA | Edynburg podczas sztormu Ciara

Zaktualizowano: 13 wrz 2020

Wybrałyśmy Edynburg z powodu tanich biletów jakie oferował Ryanair. Chciałyśmy polecieć gdzieś z powodu nadciągającej przerwy międzysemestralnej. Po zbadaniu zakamarków Edynburga jestem przekonana, że jest to idealne miasto do rozpoczęcia swojej przygody ze Szkocją. Kipi atrakcjami dla każdego - pasjonata dobrej literatury, wielbiciela whisky, amatora wspaniałego malarstwa czy entuzjasty genialnej architektury.



Ostatnią zagraniczną podróżą odbytą przez nas przed pandemią koronawirusa był trzydniowy pobyt w Edynburgu. Poleciałyśmy tam w lutym, kiedy to mogłyśmy świętować zakończoną przez nas sesję na Uniwersytecie. Wiele osób pewnie jest zdziwionych doborem tej zimowej daty, jednak my uważałyśmy, że zima nie przeszkodzi nam w zwiedzaniu tego pięknego miasta. Otóż… delikatnie się pomyliłyśmy. Nie miałyśmy pojęcia co nadciąga nad Wyspy do momentu telefonu od naszych rodziców już po przylocie. Byli trochę zaniepokojeni czy wrócimy w terminie przez nas obranym. Podobno kilka samolotów zostało odwołanych i bliska przyszłość jawiła się w nieciekawych barwach. Już wyprzedzę fakty i poinformuję, że powrót był taki jaki powinien być - szybki, przyjemny i bez dużych opóźnień. Natomiast pogoda… Naprzemiennie świeciło słońce, padał deszcz lub śnieg. Wiało stale i niemiłosiernie. Oczywistym był dla nas fakt, że nie możemy przesiedzieć całego pobytu w pokoju, pomimo, że był stosunkowo przytulny. Wybrałyśmy Cityroomz, gdyż leży nieopodal jednej z głównej ulic - Princess Street, tuż przy ogrodach o tej samej nazwie. Był to strzał w dziesiątkę, mogłyśmy wszędzie dojść pieszo. Za dwie noce zapłaciłyśmy 363 zł, więc uważam, że to naprawdę dobra cena za taką lokalizację. Dodatkowym plusem okazał się przystanek dosłownie przed drzwiami hotelu, który zapewniał bezproblemowe połączenie z lotniskiem. Wystarczy wsiąść w autobus Airlink 100, by w ciągu 30 minut przemieścić się między centrum Edynburga a lotniskiem. Bilet w jedną stronę kosztuje £4.50, a bilet w dwie strony £7.50. Warto mieć przygotowane monety, bądź płacić kartą, ponieważ kierowca nie wydaje reszty.

Zaraz przy hotelu znalazłyśmy knajpkę The Huxley - stołowałyśmy się tam dość często. Tam po raz pierwszy spróbowałam herbaty z mlekiem i, pomimo moich obaw, okazała się być bardzo smaczna. Po zapełnieniu naszych wygłodniałych żołądków szybko ruszyłyśmy w miasto. Nic nie zapowiadało huśtawki pogodowej jaka na nas czekała.


DZIEŃ 1

Odwiedziłyśmy zlokalizowany nieopodal park, z widokiem na Zamek Edynburski. Ciekawym elementem okazała się być rzeźba Wojtka - polskiego żołnierza niedźwiedzia, którego zapewne pamiętacie z historii w podstawówce. Podążając naszą obraną trasą, kolejnym obowiązkowym punktem była National Gallery of Scotland (wszystkie muzea, do których się udałyśmy były darmowe). Znalazłyśmy tam dzieła Rubensa, Seurat’a, Degas’a, a nawet Van Gogha. Oczarowane mistrzowskim pędzlem licznych malarzy nie mogłyśmy przestać zachwycać się otaczającą nas sztuką. Jednak czas nas gonił, w końcu Edynburg w niecałe trzy dni to nie lada wyzwanie! Od malarstwa przeniosłyśmy się do różnorodnych zasobów National Museum of Scotland. Jest to miejsce, w którym znajdziecie wszystko - od kolekcji pradawnych zwierząt, po przedziwne buty od sławnych projektantów, aż do prototypów protez kończyn. Żeby przejść cały budynek należałoby przeznaczyć na ten cel przynajmniej pół dnia oraz zaopatrzyć się w dużą dawkę cierpliwości - zawiłość korytarzy i mnogość wystaw nie jednego świętego doprowadziłyby do szału. Jednak, jeżeli chcecie tam odwiedzić jedną, konkretną wystawę, której tematyka żywo Was interesuje to gwarantuję, że nie zawiedziecie się. My po przejściu dwóch pięter stwierdziłyśmy, że do świętości nam daleko i opuściłyśmy muzeum. Swe kroki skierowałyśmy na Victoria Street. Jest to miejsce doprawdy wyjątkowe - kolory fasad budynków przykuwają wzrok, gdyż jest to jedno z niewielu barwnych miejsc w centrum Edynburga. Przy tej ulicy możecie znaleźć kilka sklepów z pamiątkami, parę knajpek oraz antykwariat (John Kay's Shop). Do tego ostatniego weszłyśmny i urzekł nas swoim wystrojem oraz asortymentem. Był on podzielony na dwie strefy - współczesną, w której można było znaleźć książki, nowe winyle i pamiątki oraz na starą, pełną poezji, pocztówek i fotografii z dawnych lat, a nawet map. Zainspirowane ilością wiedzy skumulowanej w tak małym pomieszczeniu udałyśmy się w kierunku Uniwersytetu Edynburskiego. Kampus okazał się być bardzo kontrastowy: nowoczesne budownictwo było zestawione z XIX-wieczną architekturą. Po drodze natknęłyśmy się na jeden ze szkockich symboli - dudziarzy. Muzyka przez nich grana niosła się po ulicach dopingując nas w walce z Ciarą. Po obejrzeniu Kampusu zdecydowałyśmy się na późny obiad w 56 North, niedaleko Holyrood Park. Tam jednak nie dotarłyśmy, gdyż zaczęło się ściemniać. Dzięki temu mamy cel na kolejną szkocką wyprawę, którą odbędziemy już rok przy pomyślnych wiatrach.


1. Wnętrze Narodowego Muzeum Szkocji

2. Barwna Victoria Street

3. Kontrasty architektoniczne na Kampusie Uniwerstyteckim


DZIEŃ 2

Rozpoczęłyśmy dzionek kawą i angielską herbatą w The Huxley. Bardzo polecamy to miejsce, dokładnie tak sobie wyobrażałyśmy szkocki bar/restaurację. Tego dnia na celowniku miałyśmy spacer The Royal Mile, czyli kilka ulic prowadzących od Zamku do Wzgórza Holyrood, wejście na Calton Hill, z którego podobno można ujrzeć najlepszą panoramę Edynburga oraz przejście się do Dean Village. Podążając do pierwszego celu minęłyśmy triumfujący pomnik Sir Waltera Scotta. Jest to piękna wiktoriańska konstrukcja przykuwająca wzrok swoją strzelistością i zdobieniami. Majestatycznie wygląda szczególnie wczesną, wieczorną porą. Przechodząc przez ażurowy dworzec kolejowy skróciłyśmy sobie drogę na High Street będącą częścią wspomnianej przeze mnie wcześniej Królewskiej Mili. Wędrując po tej ulicy wstępowałyśmy do sklepów ze szkocką wełną i kaszmirem, ale również wybrałyśmy się do Muzeum Pisarzy. Możemy w nim zobaczyć manuskrypty, książki oraz rzeczy codziennego użytku Roberta Burnsa i Sir Waltera Scotta. Zwiedziłyśmy, ale tylko z zewnątrz protestancką Katedrę św. Idziego zaskakującą swoją strzelistą iglicą. Została wybudowana na przełomie XIV i XV wieku. Błądząc po centrum Edynburga dotarłyśmy do starego cmentarza znajdującego się pod Wzgórzem Calton. Jest to podobno popularne miejsce wśród turystów, szczególnie tych, którzy są fanami Harrego Pottera - niektórzy z bohaterów noszą nazwiska osób spoczywających na cmentarzu. Najstarszy grób, jaki udało się nam znaleźć pochodził z 1843 roku. Aura tego miejsca była iście mroczna. Dopóki nie dotarłyśmy na miejsce świeciło słońce, ale z momentem przekroczenia bram cmentarza przywitała nas ściana deszczu. Cóż... zdarza się. Nie chcąc już dłużej moknąć pobiegłyśmy na Calton Hill by osobiście ocenić panoramę. Tam zaczął padać śnieg, więc już nie wiem co było gorsze. Na szczęście z czasem się rozchmurzyło, choć wciąż bałyśmy się o urwanie nam głowy. Na wzgórzu można dostrzec naśladownictwo starożytnej architektury - pomnik Stewarta w formie tolosa imitujący Pomnik Lizykratesa z Aten, a także National Monument of Scotland (pomnik na cześć żołnierzy poległych w wojnach napoleońskich) przywołujący na myśl Partenon. Widok na miasto faktycznie był niepowtarzalny. Potężne chmury wiszące nad zabudową tylko dodawały malowniczości tej chwili. Zmokłyśmy jednak na tyle, że musiałyśmy przerwać swoją wędrówkę i schronić się w jakimś ciepłym miejscu. Wybrałyśmy Brewhemie - restaurację z genialnym wystrojem i pysznymi napojami. Więcej Wam nie rekomendujemy, bo skusiłyśmy się tylko na kawę i czekoladę (najlepszą jaką piłam od dłuższego czasu) serwowaną wraz z własnoręcznie wyrabianymi piankami. Ostatnim punktem naszej walki z pogodą było wybranie się do Dean Village. Jest to oddalona od centrum część miasta zlokalizowana nad Wodami Leith. Znalazłyśmy tam nie tylko zaskakującą ilość przyrody, ale także osiedla pięknych kamienic. Dało się odczuć, że jest to aktualnie okolica przeznaczona bogatych mieszkańców Edynburga. Mijając jeden z parków dostrzegłyśmy znak mówiący, że jest to miejsce wyłącznie dla mieszkańców pobliskiego osiedla. Było to dla nas zaskoczeniem, gdyż właśnie z powodów zieleni miejskiej chciałyśmy odwiedzić to miejsce. Wędrując dalej znalazłyśmy zejście do doliny, ale była zbyt zabłocona by można było się nią przejść. Ucząc się na cudzych błędach - sprawdzajcie czy przypadkiem w miejscu Waszej przyszłej destynacji nie ma przejść jakaś wielka wichura, sztorm albo inne nieprzyjemne w skutkach zjawisko. Tak tylko sugeruję… Dzień zakończyłyśmy smaczną kolacją w pierwszej restauracji na jaką natrafiłyśmy. Głód i chłód sprawił, że byłyśmy w stanie zjeść wszystko, więc nawet nie szukałyśmy czegoś wyjątkowego, a przystałyśmy zgodnie na włoską kuchnię.


1. Stary cmentarz nieopodal Wzgórza Calton

2. Widok ze wspomnianego Wzgórza na panoramę Edynburga

3. Śnieżyca w Dean Village


DZIEŃ 3

Tego dnia miałyśmy zwiedzić Zamek, ale został zamknięty ze względu na pogodę. Także kolejna atrakcja czekająca na ponowną wizytę. Dodatkowy czas do wylotu spożytkowałyśmy na poznawaniu siatki miasta, zaglądaniu w miejskie zakamarki oraz odwiedzanie kilku sklepików. Był to bardzo spokojny dzień w porównaniu z dwoma poprzednimi, co niestety połączyło się z jego długością. Lot powrotny miałyśmy ok. 19.00, więc już od 17.00 byłyśmy na lotnisku. Wciąż czuję niedosyt związany z Edynburgiem i pełna nadziei czekam na powrót do tego miejsca. Magia tego miasta jest dla mnie zamknięta w architekturze (do teraz zachwycam się piaskowoszarymi fasadami budynków oraz ich wykonaniem), poczuciu bliskości pomiędzy poszczególnymi elementami miasta oraz pewną dozą dostojności. Jeżeli szukacie miejsca na city-break to Edynburg powinien spełnić Wasze oczekiwania.



 

Comments


bottom of page