Wybrałyśmy Edynburg z powodu tanich biletów jakie oferował Ryanair. Chciałyśmy polecieć gdzieś z powodu nadciągającej przerwy międzysemestralnej. Po zbadaniu zakamarków Edynburga jestem przekonana, że jest to idealne miasto do rozpoczęcia swojej przygody ze Szkocją. Kipi atrakcjami dla każdego - pasjonata dobrej literatury, wielbiciela whisky, amatora wspaniałego malarstwa czy entuzjasty genialnej architektury.
Ostatnią zagraniczną podróżą odbytą przez nas przed pandemią koronawirusa był trzydniowy pobyt w Edynburgu. Poleciałyśmy tam w lutym, kiedy to mogłyśmy świętować zakończoną przez nas sesję na Uniwersytecie. Wiele osób pewnie jest zdziwionych doborem tej zimowej daty, jednak my uważałyśmy, że zima nie przeszkodzi nam w zwiedzaniu tego pięknego miasta. Otóż… delikatnie się pomyliłyśmy. Nie miałyśmy pojęcia co nadciąga nad Wyspy do momentu telefonu od naszych rodziców już po przylocie. Byli trochę zaniepokojeni czy wrócimy w terminie przez nas obranym. Podobno kilka samolotów zostało odwołanych i bliska przyszłość jawiła się w nieciekawych barwach. Już wyprzedzę fakty i poinformuję, że powrót był taki jaki powinien być - szybki, przyjemny i bez dużych opóźnień. Natomiast pogoda… Naprzemiennie świeciło słońce, padał deszcz lub śnieg. Wiało stale i niemiłosiernie. Oczywistym był dla nas fakt, że nie możemy przesiedzieć całego pobytu w pokoju, pomimo, że był stosunkowo przytulny. Wybrałyśmy Cityroomz, gdyż leży nieopodal jednej z głównej ulic - Princess Street, tuż przy ogrodach o tej samej nazwie. Był to strzał w dziesiątkę, mogłyśmy wszędzie dojść pieszo. Za dwie noce zapłaciłyśmy 363 zł, więc uważam, że to naprawdę dobra cena za taką lokalizację. Dodatkowym plusem okazał się przystanek dosłownie przed drzwiami hotelu, który zapewniał bezproblemowe połączenie z lotniskiem. Wystarczy wsiąść w autobus Airlink 100, by w ciągu 30 minut przemieścić się między centrum Edynburga a lotniskiem. Bilet w jedną stronę kosztuje £4.50, a bilet w dwie strony £7.50. Warto mieć przygotowane monety, bądź płacić kartą, ponieważ kierowca nie wydaje reszty.
Zaraz przy hotelu znalazłyśmy knajpkę The Huxley - stołowałyśmy się tam dość często. Tam po raz pierwszy spróbowałam herbaty z mlekiem i, pomimo moich obaw, okazała się być bardzo smaczna. Po zapełnieniu naszych wygłodniałych żołądków szybko ruszyłyśmy w miasto. Nic nie zapowiadało huśtawki pogodowej jaka na nas czekała.
DZIEŃ 1
Odwiedziłyśmy zlokalizowany nieopodal park, z widokiem na Zamek Edynburski. Ciekawym elementem okazała się być rzeźba Wojtka - polskiego żołnierza niedźwiedzia, którego zapewne pamiętacie z historii w podstawówce. Podążając naszą obraną trasą, kolejnym obowiązkowym punktem była National Gallery of Scotland (wszystkie muzea, do których się udałyśmy były darmowe). Znalazłyśmy tam dzieła Rubensa, Seurat’a, Degas’a, a nawet Van Gogha. Oczarowane mistrzowskim pędzlem licznych malarzy nie mogłyśmy przestać zachwycać się otaczającą nas sztuką. Jednak czas nas gonił, w końcu Edynburg w niecałe trzy dni to nie lada wyzwanie! Od malarstwa przeniosłyśmy się do różnorodnych zasobów National Museum of Scotland. Jest to miejsce, w którym znajdziecie wszystko - od kolekcji pradawnych zwierząt, po przedziwne buty od sławnych projektantów, aż do prototypów protez kończyn. Żeby przejść cały budynek należałoby przeznaczyć na ten cel przynajmniej pół dnia oraz zaopatrzyć się w dużą dawkę cierpliwości - zawiłość korytarzy i mnogość wystaw nie jednego świętego doprowadziłyby do szału. Jednak, jeżeli chcecie tam odwiedzić jedną, konkretną wystawę, której tematyka żywo Was interesuje to gwarantuję, że nie zawiedziecie się. My po przejściu dwóch pięter stwierdziłyśmy, że do świętości nam daleko i opuściłyśmy muzeum. Swe kroki skierowałyśmy na Victoria Street. Jest to miejsce doprawdy wyjątkowe - kolory fasad budynków przykuwają wzrok, gdyż jest to jedno z niewielu barwnych miejsc w centrum Edynburga. Przy tej ulicy możecie znaleźć kilka sklepów z pamiątkami, parę knajpek oraz antykwariat (John Kay's Shop). Do tego ostatniego weszłyśmny i urzekł nas swoim wystrojem oraz asortymentem. Był on podzielony na dwie strefy - współczesną, w której można było znaleźć książki, nowe winyle i pamiątki oraz na starą, pełną poezji, pocztówek i fotografii z dawnych lat, a nawet map. Zainspirowane ilością wiedzy skumulowanej w tak małym pomieszczeniu udałyśmy się w kierunku Uniwersytetu Edynburskiego. Kampus okazał się być bardzo kontrastowy: nowoczesne budownictwo było zestawione z XIX-wieczną architekturą. Po drodze natknęłyśmy się na jeden ze szkockich symboli - dudziarzy. Muzyka przez nich grana niosła się po ulicach dopingując nas w walce z Ciarą. Po obejrzeniu Kampusu zdecydowałyśmy się na późny obiad w 56 North, niedaleko Holyrood Park. Tam jednak nie dotarłyśmy, gdyż zaczęło się ściemniać. Dzięki temu mamy cel na kolejną szkocką wyprawę, którą odbędziemy już rok przy pomyślnych wiatrach.
1. Wnętrze Narodowego Muzeum Szkocji
2. Barwna Victoria Street
3. Kontrasty architektoniczne na Kampusie Uniwerstyteckim
Comments