top of page
Szukaj
Zdjęcie autoraDziewczyny w chmurach

WŁOCHY | Como, czyli gdzie Szwajcaria styka się z gorącym południem

Zaktualizowano: 13 paź 2020

Kilkadziesiąt minut drogi od Mediolanu możecie znaleźć się w miejscu, które pozornie mogłoby znajdować się po drugiej stronie granicy. Widoki zawierające wysokie, zazielenione góry opadające ku niemal lazurowej wodzie jeziora Como. Wszystko oprócz kuchni i architektury wskazywałoby na piękne, szwajcarskie miasteczko. Jednak jest to zjawiskowe miejsce na północy Włoch, które nazywa się dokładnie tak jak jezioro, nad którym jest położone.


Po raz pierwszy wybrałyśmy się w podróż pociągiem, bez większego planu. Wysiadłyśmy na głównej stacji - Como S. Giovanni i udałyśmy się prosto przed siebie. Bilet z Mediolanu kosztował 4,60 euro w jedną stronę. Bez problemu trafiłyśmy do parku, leżącego w centrum tuż przy jeziorze. Nie sugerowałyśmy się przy tym mapami, co oznacza, że siatka ulic jest świetnie zorganizowana. Po dojściu do skweru naszym oczom ukazało się muzeum Alessandra Volty. Niestety byłyśmy tam w poniedziałek, co oznaczało zamknięty budynek dla zwiedzających. Jednak widoki na jezioro roztaczające się z parku wynagradzały w pełni brak tej atrakcji. Po dokładnym obfotografowaniu gór opływających w nisko osadzone chmury udałyśmy się do Villi Olmo. Dojście tam nie byłoby problemem, gdyby nie mała powódź, która nawiedziła miasto dzień wcześniej. Woda zalała niektóre ulice oraz chodniki, w tym trasę prowadzącą tuż przy jeziorze. Nawet liczne łabędzie dreptały po asfalcie w przekoaniu, że jest to brzeg jeziora. Co jednak nas zdziwiło to biegacze, którzy wyłaniali się z terenów zalanych wodą niczym się nie przejmując. Do teraz nie wiemy jak oni to zrobili. A przyglądałyśmy się uważnie. Spacer do Villi był mimo wszystko bardzo przyjemny. W jego trakcie zauważyłyśmy jeden z piękniejszych przyszkolnych ogrodów. Znajdował się on przy Istituto Comprensivo Como Borgovico. Wyglądał niczym przeniesiony z greckiej mitologii prosto do Como. Do Villi doszłyśmy w ciągu ok. 15 minut. Majestatyczny budynek z XVIII wieku przyciągał nie tylko turystów, ale i licznych miejscowych. Park przy obiekcie był pełen lokalnych mieszkańców wychodzących z psami na spacer. Włosi rozmawiający bez większych oporów, nawiązujący nowe, krótkie znajomości i cieszący się z nie najgorszej pogody to doprawdy uroczy widok. Przyglądając się całemu założeniu można nawet zauważyć pewne podobieństwa przywodzące na myśl pałac w warszawskim Wilanowie. Kiedy obchodziłyśmy budynek z każdej strony znalazłyśmy w ogrodzie nieoznakowaną jaskinię, do której nie odważyłyśmy się wejść, a także przepiękną fontannę oraz imponująco przycięte krzewy i drzewa.

1. Wylane jezioro Como i zdezorientowane łabędzie.

2. Muzeum Alessandra Volty w Giardini del Tempio Voltiano

3. Villa Olmo od strony jeziora.


Po kilkunastu minutach udałyśmy się na drugą stronę miasta w kierunku stacji kolejki. Prowadzi ona do położonej wyżej miejscowości - Brunate. Koszt wycieczki w obie strony to 5,40 euro. Po krótkiej przejażdżce zobaczyłyśmy niemal wymarłe miasteczko. Piękne wille były widocznie opuszczone na sezon jesienno - zimowy. Na tym wzgórzu można było zauważyć nieliczne wpływy szwajcarskiej kultury. Elewacje i zdobienia budynków nawiązywały fragmentarycznie do kraju na północy. Obeszłyśmy sporą część krętych, wąskich uliczek, pokonując znaczne dystanse. Udałyśmy się do dwóch punktów widokowych, z których roztaczał się wspaniały widok na jezioro oraz górujące Alpy. Warto pamiętać o wygodnych butach, które będą współpracować z nami podczas długich spacerów po mniej lub bardziej wilgotnej i śliskiej powierzchni. Podróżując do wyżej położonych terenów trzeba mieć na uwadze, aby zabrać ze sobą coś ciepłego do ubrania. W naszym miejscu docelowym - Mediolanie - prognozowaną temperaturą było 20 stopni, jednak w Como ta temperatura ledwo sięgała 10 stopni.

1. Taką kolejką można wiechać do Brunate.

2. Szwajcarskie akcenty w architekturze. Warto zwrócić uwagę na zdobienia na balkonie oraz belkowanie.

3. Como z punktu widokowego oddalonego o niecały kilometr od stacji.


Kiedy zjechałyśmy z powrotem do Como, niemal umierałyśmy z głodu. Zamierzałyśmy się rozejrzeć spokojnie po knajpach, gdyż miasteczko oferowało wiele ciekawych miejsc do wyboru. Nasze poszukiwania zostały nieco zaburzone przez pewnego, nazwijmy go, ulicznego sprzedawcę. Zaczepił nas mężczyzna trzymający w dłoniach kolorowe bransoletki i dziarsko przekonujący, że są one za darmo. Minęłyśmy go szybko, odpowiadając, że niczego nie chcemy. Tuż po chwili spostrzegłam, że mężczyzna za nami szybko kroczy. Przerażone prawie zaczęłyśmy biec. Natrętny chłopak był jednak szybszy i w końcu nas dopadł. Obawiałam się najgorszego, a on podszedł do Kamili i zgarnął coś z jej ramienia mrucząc mało zrozumiałe słowa. Okazało się, że odchodząc od niego, rzucił na ramię Kamili jedną ze swoich “darmowych” ozdób i teraz chciał ją odzyskać. Tak przerażone dawno nie byłyśmy. Jak się później okazało jest to praktyka często przez takich sprzedawców stosowana i warto na nich zwracać uwagę. Należy szybko strącić taką bransoletkę z ramienia, inaczej człowiek rzuci się za wami w pogoń. Przez całe to roztargnienie wybrałyśmy pierwszą restaurację, którą napotkałyśmy. Wydawałą się całkiem przyjemna. Jednak na sam koniec posiłku w mojej pizzy znalazłam coś na kształt włosa lub długiego włókna. Zgłosiłam fakt obsłudze, lecz nie przejęli się tym za bardzo.

Nasz pobyt w Como zapowiadał się bardzo urokliwie i spokojnie. Jednak nie byłybyśmy sobą, gdyby się nam coś nie przytrafiło. Miałyśmy jedynie nadzieję, że to koniec tego rodzaju przygód na ten dzień. Z ulgą zasiadłyśmy w pociągu wiozącym nas prosto do Mediolanu.


ALBUM ZE ZDJĘCIAMI

 

Comments


bottom of page